Hmm...
CZUWAJ!
CZUWAJ!
Przepraszam, że się cofam do lat wczesnej młodości, ale to czym chcę się dzisiaj zająć ma korzenie w tym co opowiem. Chodzi mi o mój życiowy epizod najpierw zuchowy, a potem harcerski. W czwartej i piątej klasie szkoły podstawowej byłem w drużynie zuchów. Uwielbiałem zbiórki z naszym drużynowym, który opowiadał nam ciekawe intrygujące historię z okresu II wojny światowej. Dopiero 10 lat później dowiedziałem się, że streszczał nam książki Janusza Meissnera „Żądło Genowefy” i „L jak Lucy” czyli przygody polskich lotników walczących w czasie wojny w Anglii. Po roku tych opowiadań przestał być naszym drużynowym bo jak się okazało, źle nas edukował. Nasza drużyna zuchów rozpadła się, bo żaden nowy drużynowy się nami nie zaopiekował. W 6 klasie wstąpiłem do harcerstwa. Magnesem dla mnie był wyjazd na obóz do Istebnej. Wszystko miałem nowe. Mundur, czapkę, menażkę, nóż połączony z widelcem i dodatkowo łyżkę. Rozbiliśmy nasze namioty w pobliżu górskiej części spływającej z Baraniej Góry Wisły. Początek był piękny, wykopaliśmy latrynę, zacząłem też zdobywać sprawności, których oznaczenia z dumą przyszywałem sobie do rękawa. Pierwszego zdobyłem KUCHCIKA, bo bardzo szybko obierałem kartofle. Najgorzej było ze sprawnością, która nazywała się z tego co pamiętam, TRZY PIÓRA obejmowała sprawy mówienia prawdy, ale też najtrudniejszy dla mnie element, wręcz niewykonalny, chodziło o tak zwanego MILCZKA, przy którego zdobywaniu przez 24 godziny nie mogłem mówić nie tylko do kogoś, ale także do siebie. To było głupie, ale skoro przysiągłem na honor harcerski, że będę mówił prawdę, musiałem się przyznać, że w lesie do siebie mówiłem. Obóz skończył się po paru dniach, bo przyszła powódź, zabrała nam namioty, całe moje nowe wyposażenie popłynęło w dół rzeki, przyjechali po nas przerażeni rodzice i drużyna została rozwiązana. Zrobiłem ten wstęp po to, żeby przeanalizować sprawę maili ministra Dworczyka, który jak się dowiedziałem w harcerstwie zrobił ogromną karierę, był harcmistrzem, czy hufmistrzem czy jeszcze kimś więcej. Ministrowi Dworczykowi przez cały rok media nie dawały spokoju próbując dociekać czy słynne maile które wysyłał ze swojej prywatnej skrzynki do różnych ważnych osób były prawdziwe czy tez były produktem obcych szpiegowskich służb. Dworczyk który na pewno zdobył TRZY PIÓRA, milczał. I w paru wypadkach powoływał się na słowo harcerza, milcząc. Z mojej analizy wynika, że skoro był tak zajebistym i honorowym harcerzem, to pisząc te maile, pisał tylko prawdę. Wiadomo, że na podstawie tej prawdy, mógł przygotowywać się do swoich nieustannych kłamstw jego zwierzchnik premier Morawiecki (Wikipedia nie donosi o przynależności Morawieckiego do harcerstwa. Jest tylko katolikiem, handlującym kościelnymi gruntami.) Niektóre z tych maili świadczą o bystrości ministra Dworczyka, który opisywał różne zagadnienia dla premiera, zgodnie z tym co widział, czyli rozpadającą się polską armią, szwindlami kolegów i intrygami w trybunale konstytucyjnym. Wyciągam z tego szereg wniosków, ale ten zasadniczy prowadzi mnie do wniosku czołowego i w związku z tym mogę stwierdzić, że po pierwsze, maile były prawdziwe a harcerski rodowód wyklucza z możliwości sprawnego działania politycznego opartego na nieustannym kłamstwie i obłudzie.
Czuwaj.
PS. Wyjeżdżam na urlop. Do następnego razu! Jeszcze raz czuwaj.